Bad Movie, Great Cast- czyli Battlefield Earth

Data:
Ocena recenzenta: 1/10
Artykuł zawiera spoilery!

To będzie Hitchcockowe wejście do serii najgorszych filmów ze świetną obsadą. Dwa słowa: Battlefield Earth.

Aby w pełni móc delektować się tym legendarnym już filmem (10 nagród na koncie, w tym Złota Malina za najgorszy film 25-lecia), należy przyjrzeć się faktom, które przyczyniły się do jego powstania. Tutaj wystarczy już jedno słowo: Hubbard. Battlefield Earth jest filmem na podstawie książki twórcy scjentologii wyreżyserowanym przez człowieka o nazwisku Christian (nie wiem, dlaczego, ale strasznie mnie to bawi). John Travolta więc wydaje się być w tym filmie z wiadomych przyczyn, jednak co jest dużo ciekawsze, to fakt, że on sam władował w ten film kilka milionów dolarów, ponieważ żadne szanujące się studio nie chciało wypuścić scjentologicznego s-f. I oto przy okazji otrzymujemy kolejny dowód na to, że jeżeli Bóg w ogóle istnieje, to szczerze nas nienawidzi. Istnieje studio w Stanach, które zajmuje się właśnie ratowaniem projektów gwiazd filmowych lub aspirujących do zainstnienia w filmie(dzięki Franchise Pictures mam roboty na całe życie). Oprócz prywatnej kasy Travolty w film zaangażowała się równieć niemiecka firma(zbieg okoliczności czy Niemcy naprawdę obdarowują złotem nazistów wszystkich beznadziejnych reżyserów?), która władowała w film więcej pieniędzy niż sam aktor. Jaki mamy obecnie budżet? 75 milionów dolarów. Koszty marketingowe? 20 milionów dolarów. Jaki mamy zysk? 29 milionów. Czyli tak naprawdę zysk całkowity to jakieś 9 milionów dolarów…Jakieś wnioski, drodzy producenci?

Produkcja filmu wyglądała równie ciekawie jak jego budżetowanie. Ponoć sam R.L. Hubard chciał wyreżyserować film, jednak porwanie przez kosmitów uniemożliwiło mu te plany. Producenci zgłosili się więc do reżysera, który ich zdaniem najlepiej oddałby podniosłość dzieła Hubbarda, Quentina Tarantino. Kiedy ten odmówił, na plan wkroczył uwielbiany przez publiczność, Roger Christian- reżyser takich filmów jak Nostradamus, Bandido i Starship. Roger Christian był też lewą ręką Lucasa przy tworzeniu Gwiezdyche Wojen- Mrocznego Widma. Podsumowując więc, John Travolta ZAPŁACIŁ, żeby być w tym filmie, co czyni go wariatem. Co jednak skłoniło Foresta Whitakera do podjęcia pracy na planie? W jednym z wywiadów Forest wypowiada się tak, jakby grał w zupełnie innym filmie. Wyznaje, że źli bohaterowie wydawali mu się wyjątkowo cool, scenariusz był intrygujący i sam Travolta przekonał go, że będzie to rozrywka na poziomie Pulp Fiction…3000 tysiące lat później:
“The aliens are extremely cool, you know, evil - we don't like people but we got our own style and we have no problem destroying other things, and those two characters in 'Pulp Fiction' have similar sensibilities."
Prawie jak John Travolta i Samuel L. Jackson. Tylko za 3000 lat.

Czy więc kosmici rzeczywiście są w tym filmie extremely cool? Czy można go porównać do pulp fiction? Czy może przynajmniej wypada przyzwoicie na tle innych wielkich produkcji science fiction? Jest tylko jedna odpowiedź na wszystkie te pytania. Drodzy czytelnicy, odbyłam podróż do najdalszych kręgów piekielnych oglądając ten film. Tam bowiem najwięksi zbrodniarze karani są właśnie Battlefield Earth. Plotki chodzą, że przeciwnicy kary śmierci często zmieniają zdanie, kiedy pojawia się alternatywne wyjście w postaci filmu Christiana, a na planach najgorszych filmów klasy B słyszano jak ekipa broniła się tym, że co prawda ich film jest gówniany, ale przynajmniej nie jest to Batllefield Earth. I nic dziwnego, albowiem ten film fizycznie boli. Ten film to wydłubywanie kawałków twojego mózgu plastikową łyżeczką. Ten film brzmi jak styropian sunący się po oknie i wygląda jak zasmarkany, pryszczaty nastolatek emo. Ten film jest zły. Ale jest też cholernie śmieszny.

Akcja filmu ma miejsce w roku 3000, kiedy kosmici zdążyli opanować planetę Ziemię, którą my, ludzie XXI doprowadziliśmy do stanu krytycznego. Na szczęście nie wydobyliśmy żadnego złota, więc teraz kosmici wykorzystują nas w formie taniej siły roboczej. Żywią nas zieloną papką i myją nas szlauchem. Jakimś cudem my, ludzie lub cytując Johna Travolte vel okrutnego kosmitę, my, men animals, cofnęliśmy się również w rozwoju (podobnie jak twórcy tego filmu podczas jego kręcenia) i zatrzymaliśmy się w tym dziwnym momencie ewolucji, kiedy to nasze wypowiedzi są na intelektualnie wysokim poziomie, umieramy się całkiem porządnie, uznajemy religię i budujemy własne osady, ale boimy się szkła.

Nasz główny bohater jest typem scentycznym. Jest też matrixowym “dełanem” i misją jego życia jest pokonać kosmitów. Na szczęście nie okazuje się to zbyt trudne, ponieważ jak szybko odkrywamy, kosmici to kompletni idioci.

Chciałabym, abyście w komentarzach zamieścili jakieś informacje o kosmitach, które zdobylismy dotychczas z naszej filmowej edukacji. Na przykład: kosmici to rasa wyższa, bardziej rozwinięta, z łatwością przemieszczająca się po galatykach z fetyszem wsadzania nam czegoś w tyłek. Już dawno zrozumiałam, że kosmici nie mają problemów z grawitacją, z atmosferą, z niczym. W Battlefield Earth jednak kosmici są po prostu głupi. Nie chodzi o to, że parę razy zachowują się głupio. Nie. Ich cały plan, krok po kroku jest planem tworzonym przez istoty pozbawione sprawnego mózgu. Podam przykład. John Travolta wpada na świetny pomysł, żeby nauczyć ludzi języka kosmitów (co jest ok, ale z jakiegoś powodu kosmici nie korzystają z możliwości komunikowania się z ludźmi nawet po tym jak taką zyskują). Zaraz potem uczy ludzi jak obsługiwać kosmiczną broń i kosmiczne statki. Skoro ludzie mają po prostu wykopywać złoto, to po co im taka umiejętność? Poza tym kosmici mają tendencję do zostawiania ludzi BEZ ŻADNEJ KONTROLI w pomieszczeniach wypełnionych bronią i instrukcjami jak ją tworzyć (które ludzie znając język mogą z latwością przeczytać). Tak więc kiedy kosmici nie parzą, ludzie budują rakietę- bombę, wysyłają ją w kosmos i rozwalają planetę wroga. To takie proste.

Nie uznałabym tego filmu za zły, gdyby problem leżał jedynie w fabule. Przede wszystkim montaż jest dziki. Nie dość, że obraz jest przechylony przez większość filmu, to jeszcze każde przejście ze sceny na scenę jest robione w stylu kiepskiej prezentacji power pointa. Poza tym 90 procent scen jest kręcona na zwolnionym tempie, żeby podkręślić patos wydarzenia. Jednak epickie jest według twórców wszystko! Bohaterowie jedzą na zwolnionym tempie, krzyczą (bez dźwięku) na zwolnionym tempie, idą na zwolnionym tempie i mówią na zwolnionym tempie. Mój mózg też pracuje na zwolnionym tempie w wyniku obejrzenia takiej dawki ciężkich majaków.
Aktorstwo sięga najgłębszego dna. Forest Whitaker zachowuje się jak opóźniony w rozwoju małpolud, natomiast John Travolta nie gra wcale. On jest na haju. Każda kolejna kwestia wypowiadana przez niego zaskakuje nas bardziej od poprzedniej. Tendencja do akcentowania niewłaściwych słów dominuje jego wypowiedzi, jednak nie jest to jedyna cecha, która nas z początku irytuje, by potem doprowadzić do stanu histerycznego spazmu śmiechu. Niekontrolowane ruchy rąk, podejrzliwie wysoki ton głosu oraz ogólna szamotanina na ekranie przekonała mnie, że scjentologowie mają rację i człowiek rzeczywiście ma w sobie duszę dobrych kosmitów pokonanych przez okrutnego Xenu.

Battlefield Earth jest wszystkim, czego w filmach nienawidzimy. Montaż i dźwięk są produktem wariata, muzyka, mimo iż osiąga monstrualne rozmiary, zostaje zapomniana od razu potem jak cichnie, aktorstwo jest conajmniej abstrakcyjne, a logika scenariusza to ser szwajcarski. Szczerze polecam dla zwolenników czegokolwiek migającego na ekranie telewizora. Tylko w tej kategorii Battlefield Earth można potrafktować łagodnie.
W mojej nowej serii recenzji, system oceniania będzie nieco inny niż zwykle.

Tak więc Battlefield Earth dostaje:

5/5 w kategorii całkowitego idiotyzmu

5/5 w kategorii odmóżdżania publiczności

Kategoria, którą dodaję na stałe (zaproponowane przez Nulę), to kategoria Jona Voighta. Pamiętacie moją recenzję Anacondy? Po zobaczeniu tego filmu, stwierdziłam, że oto Chuck Norris ma tyle z twardziela, co ja ze szklanym okiem. W horrorach jednak oraz w kiepskich filmach wszelkiego rodzaju ZAWSZE pojawia się ‘zły’, którego nieludzka osobowość całkowicie pozbawiona uczuć czyni z niego twardziela. Stąd ta kategoria.

W Battlefield Earth John Travolta dostaje:

dwa voighty w kategorii twardziela.

A teraz wracam do walenia głową o ścianę.

Zwiastun:

Świetna recenzja, lepiej bym tego nie ujął!

Z jednym się tylko nie mogę zgodzić. Film nie jest śmieszny. Film stara się być śmieszny, tyle, że dowcipy sytuują się mniej więcej na poziomie opóźnionego w rozwoju dziesięciolatka (co prawdopodobnie jest celowe, skoro grupą docelową filmu są osoby zainteresowane scjentologią). Co gorsza, nie jest jednak również tak zły że aż dobry. Jest po prostu zły. Tak zły że aż... po prostu zły. Oglądając go bałem się, że umrę.

Jako osoba, która ogląda całkiem sporo naprawdę kiepskich filmów, a nawet, ba!, celowo ich szuka (choć do queerdelys mi daleko ;)), pozwolę sobie zabrać głos.

Nie zgadzam się z michukiem. Filmy bardzo złe dzielę na dwie kategorie. Jedna to taka, do której należą filmy zupełnie bezsensowne, ale w swojej bezsensowności i rozpaczliwości śmieszne. Są oczywiście śmieszne niecelowo, ale co z tego? Dostarczają mi radochy, sprawdzają się na imprezach, na co narzekać? Przykładami takich filmów są np. "Plan 9 z kosmosu", "Robot Monster", "Tureckie Gwiezdne Wojny", a także (dla mnie) wiele polskich komedii romantycznych. Oczywiście nie oglądam ich na trzeźwo, aż takim szaleńcem nie jestem.

Druga kategoria to filmy bardzo bardzo złe, w tym sensie, że nawet nie śmieszne. Raczej żałosne. Coś jak amatorska próba naszego kolegi z liceum, nakręcona kamerą VHS, z koszmarną "grą", dźwiękiem, montażem.. Takich filmów nie jestem w stanie obejrzeć do końca, bo usypiam. Przykłady: "Święty Mikołaj kontra Marsjanie", albo "Black Samurai" (i pewnie wiele wiele innych). Nawet ich nie recenzuję na Filmasterze, bo co mam napisać po 10 minutach (dłużej nie daję rady).

I dlatego "Battlefield Earth" nie jest dla mnie filmem najgorszym z możliwych, bo oglądanie Travolty i Whitakera mnie bawiło. Ale jak mówię, to może być kwestia "odpowiedniego przygotowania"... ;))

P.S. queer: a kosmici pozwalali zwierzo-ludziom na wszystko, bo byli butni, zarozumiali i przekonani, że ci i tak nic nie zrozumieją. Za to spotkała ich zasłużona kara, co jest dla nas wszystkich wielką lekcją pokory ;))

Nie wiem na ile te dane są wiarygodne, ale tu znależć można komentarz scenarzysty odnośnie filmu:
http://sffmedia.com/films/science-fiction-films/498-battlefield-earth-screenwriter-apologises.html

John Travolta loved the script and called it "the Schindler's List of sci-fi."

:)))

:D voighty rządzą

o skromności;)

świetny tekst.

"na planach najgorszych filmów klasy B słyszano jak ekipa broniła się tym, że co prawda ich film jest gówniany, ale przynajmniej nie jest to Batllefield Earth." to zdanie wymiata, jak silnik rakietowy.

dziękuję;)

Bad Movie wymiata równie wielce, jak Bad Horror. :)

jeżeli spodoba się jeszcze jednej osobie, na której opinii mi zależy (aquilla), to będę miała bardzo dobry tydzień. zanim zobaczę Jaws 4

W sensie mnie? (/me jest mocno zaskoczona swoją ważnością). Jasne, że się podoba,kapitalny tekst :D Jaws 4 rozumiem do bad horroru? Nie mogę się doczekać, bo póki co mój ulubiony Bad Horror też był o rekinie :)

Teoretycznie Jaws to horror, ale gra tam Michael Caine, który dostał oscara...poza tym dowiedziałam się dzisiaj, że głosował na konserwatystów i już nie współczuję mu, że zagrał w Jaws 4.

Bad Horror, Great Cast Club?

czuję wyzwanie:D

Dodaj komentarz