Lęk przed samym sobą

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Bartek Konopka to jedno z ciekawszych odkryć polskiego kina ostatnich lat. Reżyser nominowanego w 2010 roku do Oscara dokumentu „Królik po berlińsku” na ostatnim festiwalu w Gdyni zaprezentował swój fabularny debiut. W mojej ocenie „Lęk wysokości” to obok „Róży” najlepszy film tego festiwalu.

„Lęk wysokości” jest filmem uderzająco szczerym i bardzo poruszającym, dodatkowo jest naprawdę świetnie zrobiony.

Dobry film to przede wszystkim dobry scenariusz i sprawnie napisane dialogi. Coś co jest piętą achillesową polskiej kinematografii Konopce wyszło wyjątkowo sprawnie. Na etapie scenariusza dużo wniosła pomoc Piotra Borkowskiego – jego wspaniałego współscenarzysty. „Mojemu tacie” – widzimy to zdanie na ekranie bo to jest prawdziwa historia (oczywiście luźno potraktowana) relacji reżysera i jego ojca.

I nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego polskiego duetu niż Stroiński Dorociński. Uwielbiam obu Panów, a Krzysztofa Stroińskiego darzę podziwem i ogromną sympatią, jest chyba moim ulubionym polskim aktorem a na pewno jednym z takich. W każdej roli mnie zachwyca bo jego talent nawet z takiego gniota jak „21:37. 3 minuty” Ślecickiego pozwolił mu wyjść obronną ręką. Tam partnerowała mu Agnieszka Grochowska. Stworzyli uroczą parę. Stroiński gra bardzo naturalnie, jakby stawał się swoją postacią. I bardzo porusza. Zawsze. Wielki skarb polskiego kina. Dorociński po raz kolejny udowadnia, że potrafi zagrać wszystko. To jest zdecydowanie jego czas.

W „Lęku wysokości” najważniejsza jest relacja syn – ojciec. Relacja bardzo ciężka. Ojciec od lat mierzy się z chorobą psychiczną. A raczej on się w niej pogrąża a syn próbuje sobie z tym jakoś radzić. Przechodzi etapy od chęci pomocy po udawanie, że ojca nie ma już w jego życiu. Towarzyszą mu różne uczucia: od akceptacji i miłości po gniew, nienawiść i wyparcie. Poświęca się karierze, swojej powstającej właśnie rodzinie a jednocześnie nie może uwolnić się od przeszłości. Dużo ciężkich scen, poruszających, gwałtownych, przygnębiających. Bo jak potworne musi to być kiedy trzeba oddać ojca do szpitala psychiatrycznego, posprzątać po nim zdemolowane mieszkanie, przeprosić sąsiadów, którym uprzykrza życie i najgorsze: bronić się przed nim gdy w szaleńczym amoku atakuje wszystkich, którzy staną mu na drodze włącznie z własnym synem? I jak jednocześnie zapomnieć o wspólnych pięknych chwilach z dzieciństwa kiedy można było jeszcze nawiązać z nim kontakt. Trudne, bardzo trudne tematy.

Główny bohater miota się między tym co powinien zrobić, tym co sam czuje a oczekiwaniami innych. Piękne jest to, że mimo wszystko do końca walczy. Na przekór chorobie, która odpycha, na przekór zawodom i rozczarowaniom, których doznaje, mimo braku wsparcia od bliskich, walczy o te nieliczne chwile normalności z własnym ojcem. Choć tak naprawdę on tę walkę rozgrywa o siebie. Co jeśli czeka go taka sama przeprawa, jeśli choroba jest dziedziczna? Ten strach popycha w wir pracy, by zapomnieć, by udowodnić sobie, że może coś osiągnąć, jakby chciał uciec przed swoim dziedzictwem. I dlatego boi się założyć rodzinę. Boi się, że przekaże chorobę dalej.

Podoba mi się, że Konopka w żadnym momencie nie idzie na łatwiznę. Wybrał sobie temat wyjątkowo trudny, mało filmowy a jednocześnie dość ograny. Dodatkowo nie używa żadnych ozdobników by uczynić go w tani sposób atrakcyjnym.

Doceniam szczerość reżysera, ale jeszcze bardziej dziękuję mu za to, że udało mu się wystrzec popadania w przesadę i nadużywania emocjonalnych scen. „Lęk wysokości” bardzo naturalnie podszedł do tak delikatnego tematu. To nie jest film, który z tragedii jaką jest choroba robi sensację. To jest film o relacjach rodzinnych, o wyborach, o miłości. Dzieło bardzo osobiste. Happy end jest umowny, wiemy przecież, że z tego się nie wychodzi. A mimo wszystko jest nadzieja, jest piękny kadr, jest spokój.

Zwróćcie uwagę na scenografię i stroje, czyli coś co tworzy klimat filmu. Bo Konopka zrobił też film ładny, przyjemy w odbiorze a przy tym wcale nie naciągany (czyli nie przesłodzony niczym seriale TVN) co w polskim kinie również jest czymś rzadkim. Filmowcy lubią albo epatować biedą – wtedy przeważnie kręci się Śląsk, albo z Warszawy robić Nowy York. Konopka nie robi ani jednego ani drugiego, on swój film po prostu znakomicie nakręcił. Sceny w mieście, górach, czy mieszkaniu to piękne kadry. Zauważcie jak genialnie wykorzystuje w nich światło. Także tzw. kostiumy czyli ubrania bohaterów w pozytywny sposób wyłamują się z polskich schematów. Główny bohater jest dobrze ubrany bo jego zawód (prezenter TV) tego wymaga. Smaczek polega na tym, że to mu bardzo pasuje. Aktor nie jest przebrany czy wystylizowanym, on wygląda dokładnie tak jak powinien wyglądać. Tu wszystko ze sobą współgra. „Lęk wysokości” zrealizowany jest z niespotykaną w polskim kinie dbałością o szczegóły i konsekwencją przekazu. Nawet plakaty do filmu zostały bardzo przemyślane.

Jestem pod ogromnym wrażeniem Konopki, który będąc debiutantem, młodym reżyserem i w pewnym sensie amatorem, nakręcił film wyjątkowo dojrzały i pod każdym względem dobry. Ciężko jest mi uciec od porównań, moim zdaniem wykonał pracę o wiele lepszą niż Greg Zgliński w „Wymyku” czy Rafael Lewandowski w „Krecie”. Jego film nie ma słabych punktów, ma za to o wiele większy ładunek emocjonalny.

To jest polskie kino, które chcę oglądać.

Tekst ukazał się również na moim blogu www.skrawkikina.com

Zwiastun:

Czy lepszy od "Wymyku" - ciężko stwierdzić. Świetny na swój sposób, na pewno.

Dodaj komentarz